Baltika - maska II


o eposie

o autorze

ortografia

maska I

maska II

maska III

maska IV


Bohater 

Komu wybur dano,
komu zabrano trwanie,
cierpiec’ ben’dzie.
Kto nie s’lepy,
kto ma oczy otwarte, 
widziec’ ben’dzie, 
a co przed nim stanie, 
to straszne. 
Niech wstaje, 
i w powietrze rence wznosi, 
niech wielbi s’wiaty, 
i niech cierpi. 
A kto nie posuucha guosu, 
kto nie posuucha, 
ten we s’wiaty wejdzie, 
s’wiaty peune pytan’. 
Dobon’dz’ broni i walcz, 
i zabijaj, 
morduj. 
Niszcz, pal i gwauc’, 
bon’dz’ czuowiekiem. 

Dusze, 
bogi zebrane warzyuy, 
dusze niech lekkie idou w gureu 
a cienrzkie na duu, 
niech suowa unoszou w ciaua i zmysuy, 
a karzdy dzierrzyc’ gars’c’, 
karzdemu wiele duchuw nosic’. 
Co sieu kto urodzi, 
co wniesie w domy, 
w chaty swoim zasuurzeniem… 
Ach, nie wolno walkou zemsty czynic’, 
stosuw daremnie palic’, 
co znaczenie ma, 
niech sieu dzieje, 
a co traci sens, 
nigdy sensu nie niosuo. 
Guupiec, kto ulega byle s’wiatuu, 
guupiec, kto suucha s’piewu tych, 
co nie wiedzou. 
Ty nies’ chwaueu, 
idz’ po suaweu, 
dumnie podnos’ brodeu, 
dumnie kres’l ziemieu, 
daj przyczyny. 
A co od ciebie nie przyszuo, 
tego nie byuo. 
Niszcz, co nie pochlebia ci suusznie, 
niszcz, co prowadzi cieu do sonduw niepeunych. 
A co zostanie zwionzane w jenzyki, 
temu nie wierz i wybij zemby tym, 
co fauszywie prorokujou, 
co pies’n’ suodkou, 
ktura usypia, 
tych obdzieraj ze skury, 
i pal ich rodziny. 
W serce wroguw twoich, 
tych co stanou naprzeciw tobie, 
tych rozwal mieczem, 
w ich serce wuucznieu kuuj, 
tak aby cierpieli, 
aby drrzeli przed s’mierciou 
i po s’mierci. 
Niech odguosy ich krzykuw 
niosou sieu po okolicy, 
aby zwierzenta bauy sieu i wiedziauy, 
rze jestes’ panem. 
I nie wolno ci zemsty speuniac’ 
ani odpuacac’ komus’. 
To co zasuurzone, 
niech sieu stanie. 
Ty jestes’ mieczem 
i ty jestes’ ich podporou. 
Co przyszli o tobie powiedzou, 
to w dniu ich s’mierci sieu ujawni, 
wtedy zobaczysz. 
S’wiata drogi i rzeki, 
to wszystko ben’dzie twoje, 
chwauy siuy i odwagi, i sprytu… 
Niszczy, pali i odbiera rzycie zasuurzonym. 
A kto spojrzenie choc’ jedno zuchwaue daruje… 
Ty nie bon’dz’ pierwszy, 
bon’dz’ najwienkszy. 
Pies’niou kuam, 
na suowo odpowiadaj suowem, 
co zatruje ich serca. 
Aby nikt, kto wuadzy pragnie, 
nie pozostau 
oprucz ciebie. 
Ze zgliszcz podnos’ miasta 
aby spalic’ w popiouy. 
Z ruin odbuduj s’wiontynie, 
rzeby stawic’ sieu na krzyrzu 
i sondy srogie nosic’ 
i nie patrzec’ na ludy 
a na bestie 
i kamienie 
i gruzy. 
Ty im znies’ cierpienie, 
zanies’ choroby wrogom swoim, 
a przyjaciuu otruj na kon’cu. 
Tak aby wszyscy zwontpili, 
i szkouy martwe bendou 
i nic, oprucz strachu 
nie pozostanie w ich spojrzeniu. 
I nic, poza s’mierciou, 
nie ben’dzie dniem jutrzejszym. 
Pokarz matkom s’mierc’ ich dzieci, 
a dzieciom wykuuj oczy 
i szarp je za wuosy. 
Tobie przynosic’ bendou ludzi niewinnych 
i Ty kazac’ je rombac’, 
i guuw pozbawiac’ ben’dziesz zdolny. 
I nie morze cien’ zwontpienia i litos’ci 
ukazac’ sieu na twoim suon’cu. 
A kto ci ukuonu nie odda, 
tego nie ma. 
Jedyny jestes’ i nie stanie sieu,
co nie od ciebie. 
Na nieustanne kronrzenie cierpioncych, 
na beznadziejnie spadajoncych konanie, 
ty i nikt nie dostrzerze tego 
co do s’wiata wniesiesz, 
a dzien’ trwac’ ben’dzie wiecznie. 
Rozejrzyj sieu, 
tyle jeszcze przed tobou. 
Niewinni, 
tych okalecz i skarz niesprawiedliwie, 
Wierzoncy 
tym pouam krengosuupy 
i zgruchocz ich nogi. 
Dla pamien’ci wielkich twoich czynuw 
s’piewac’ bendou i tan’cowac’, 
a pracujoncy ocierajonc czouo pomys’li o tobie. 
Niech sieu stanie co w twojej woli, 
i nikt nie modli sieu, 
a wie tylko, co nastompi. 
Ci, kturym ufaues’, 
sou niebytem, 
a martwi zalegajou s’wiat cauy. 
Pamientaj, nie oglondaj sieu 
i nie zbaczaj z drogi. 
A jes’li wez’miesz kogos’ mniejszego 
na swojou stroneu, 
to nie po to 
aby martwe twoje suowo niusuu, 
a by nowe i nowe zniszczenie guosiuu. 
Dla obcych nies’ pokarm trujoncy, 
bo oni sieu nie spodziewajou, 
i mys’lou, rze ty im schronienie, 
a nie s’mierc’ przynosisz. 
Kalecz tych, co kwiaty ukuadajou, 
wybijaj zemby zasuurzonym, 
wieszaj mauych w miuos’ci 
i wielkich w cnocie. 
Tym, co zaufali, 
odbierz oddech 
i krew ich zatrzymaj. 
W ziemi niech duszou sieu ci, 
co snuli plany, 
a niech lawa zaleje mys’loncych. 
Kto nie zginie za twojego obrotu, 
ten nie jest z tego s’wiata. 
Jak dziecko otwarte 
co zguadzic’ musisz, 
co musisz zachowac’, 
by jasne byuo. 
Kto ma zmysuy, 
ten ma zmysuy pomieszane, 
niech rence nienawidzou ronk, 
a guowa, guowa to kultura, 
co cieu niszczy. 
Pokonac’, s’wiadomos’ciou i kuamstwem, 
rzuc’ sieu w ruwnych, w s’wiaty. 
Przekroczyc’ wzur, 
ty, co ucinasz drzewo mys’lou, 
co nie spojrzysz jak ruwno, 
jak doskonale, 
ty, co tan’czyc’ karzesz na ogniach. 
Wuorzou ci w rence suowa, 
wuonczou ci w garduo fauszywe pies’ni. 
Zawsze gdy spojrzysz do tyuu, 
tam nie wiesz gdzie sieu co dzieje. 
Dzieciom miarzdrz muzgi, 
obcych szczuj psami 
i zatruj ich rzeki i jeziora. 
Oni powiedzou,
co nie wiedziaues’, 
a ty wiedziaues’. 
Nikt nie zauwarzy, 
nie wyczuje. 
Co tobie nie przyjmou, 
to zniszcz rzondzou, 
skuuc’ braci, 
niech braci nie ben’dzie. 
Gdy spojrzysz w swoje duonie 
rachunki zdasz, 
zawsze zbyt mauo zabiues’, 
nic nie zdouaues’ zmordowac’. 
Pokarzcie mi rzywego czuowieka. 
Dajcie mi nowe znaczenia. 
Popatrz z fotela pana,
z ojca tronu. 
Niech sieu wyszumi kuamstwo, 
i zostawi czystej nicos’ci. 
Tam nie doben’dziesz milczenia, 
nie ben’dzie cieu stac’, 
kiedy zaufasz i uuaskawisz. 
Na skale gouej 
kuadz’ rzywe muzgi 
i depcz je twardym butem. 
Musisz przyznac’ co byuo twoje, 
na dnie i czary. 
Pamientaj o dawnych wrogach, 
pamientaj by nie lekcewarzyc’ mauych nieprzyjaciuu. 
Wkuadaj im puononce stosy w usta, 
wypalaj oczy i ucinaj duonie. 
Za karzdou mys’l wolnou blizneu 
na twarzy ich kuadz’, 
na menki wieczne 
i wiecznou zaguadeu. 
A co powstanie przeciw tobie, 
na to nie pozwalaj. 
A co dziac’ sieu ben’dzie na twojou szkodeu, 
obruc’ na szkodeu innych, 
a sobie na chwaueu. 
Dokonaj zbrodni, 
jakich nie zapomnou pokolenia, 
i z rozmachem pokolenia morduj. 
Nie wierz tym 
co przysiengajou i ucinaj im guowy. 
A kiedy miecza nie wyrwiesz 
z kos’ci przeciwnika, 
niszcz renkami 
i renkami urywaj guuwki dziecience. 
Palce w oczy wwiercaj 
i zalej wrzoncym tuuszczem ich krzyki. 
Niech wiedzou rze ich koniec jest bliski, 
niech czujou stawanie sieu s’mierci. 
Rozrywaj ich ciaua goroncym rzelazem 
i odbieraj wiareu o raju. 
Tu, gdzie ich zabijesz, 
tu ben’dzie ich koniec. 
Niech krzykiem i cierpieniem 
podnoszou niebiosa 
i suuw niech im braknie. 
Niech to, co byuo niemorzliwe 
stauo przed nimi. 
Ty ukarzesz im psucie sieu ich ciau i jenzykuw. 
Ty przyniesiesz do nich 
zgliszcza ich miast 
i cierpienie ich dzieci. 
Wiencej uczynisz przeciw nim, 
nirz okres’lic’ mogou najwienkszou groz’bou, 
i zua tyle, 
co nie do wiary najwienkszej. 
Ty zalewaj ich domy i plony, 
rozrywaj usta i odrywaj ramiona. 
Kuadz’ w buoto 
i w buoto ich zmien’, 
ty co nie czujesz lenku. 
W ich cierpieniu niech znajdzie sieu bul 
bezpos’rednio z piekieu, 
i piekuo niech ben’dzie w ich duszy. 
Nie zapominaj, 
czyim jestes’ synem, czuowieku. 
Otwurz przed nimi drogeu cierpienia 
i rzucaj na nich guazy. 
Prowadz’ ich drogou krentou i ciemnou, 
tak, aby gineli w zderzeniu z drugimi, 
i aby rzmije wbijauy sieu w ich nogi. 
Odtroncaj ich modlitwy 
i krzyrzuj im rence, 
gdy bendou je prosto trzymac’. 
Ty, co rozbudzisz w nich lenk i cierpienie, 
skieruj pierwszych przeciw drugim, 
tak aby karzdy miau wroga spos’rud braci. 
Niech zapomnou imiona swoje 
i imiona swoich roduw. 
Niech toczou wojny 
przeciw samym sobie 
i przeciw wienkszym od siebie, 
tak aby zawsze skazani byli na zaguadeu. 
Otocz ich wiecznym niebezpieczen’stwem, 
otocz ich wiecznym ogniem, 
co nie zgas’nie, 
abys’ byu pewny, 
rze wydusi i spali ich wszystkich. 
Wys’lij na nich zjawy, 
co strach ich rozbudzi i zapamienta. 
Jes’li jest kraina, 
gdzie nie dla cierpienia niszczysz, 
ale z koniecznos’ci, 
bo tak byuo i ben’dzie, 
to tutaj jest. 
I kiedy jestes’ martwy na portretach, 
i kiedy nie ma rzywych, 
kturych sieu brzydzisz, 
bez potrzeb, 
patrzonc bezkresu i nie szukajonc, 
to tutaj jest. 
I kiedy nie ben’dzie kroku, 
kiedy nie zniszczyubys’ rzycia czuowieka, 
to tu jest. 
Nie ben’dzie tajemnicy 
w twoim tan’cu ognistym, 
niszczenie stanie sieu spojrzeniem codziennym. 
Spujrz na odbicie wodne, 
tylu zniszczysz 
i tyle dane ci ben’dzie do zniszczenia, 
i tyle zniszczenia zawdzienczasz. 
Gdybys’ zobaczyu swoje odbicie, 
tak trudne w dotrzymaniu, 
kture jest sercem niszczenia, 
ach, wtedy dostaniesz imieu. 
Zniszczenie wyuczonych kuamstw 
ben’dzie dla ciebie jedynym dziauaniem, 
kturego finau zobaczysz, 
i kturego jest jedyny, 
jak oblicze czerni, 
bez pytan’, 
w okres’lonym czasie, 
gdy odmierzysz rzywotuw ilos’ci nieskon’czone 
porwane wiatrem. 
Stojonc nie zapomnisz, 
stojonc policzysz siuy 
i przywdziejesz zbrojeu z siuy 
i zbrojeu z siebie samego. 
Gdybys’ zdouau nie dac’ sieu ogarnon’c’ uczuciem, 
a raczej niepotrzebnos’ciou… 
Ciebie zawouano, 
abys’ gniutuu, 
abys’ mordowau. 
W tej krainie zniszczysz zemby i pazury wrogom, 
zauorzysz trucizneu na ich oblicza. 
Z ziuu, co szalen’stwo przynoszou, 
z ziuu, co niszczou oblicze. 
Bez kochania, 
bez niedowierzania. 
A kiedy obejrzysz sieu, i
 ujrzysz braki albo znaczenia, 
przestan’ buon’dzic’, 
i niszcz tym silniej. 
Musisz niszczyc’, 
jak wszyscy niszczou 
i jak wszyscy zabijajou. 
Ty ben’dziesz ich ksien’ciem 
i ich krulem. 
Nauorzysz na nich czarnou maskeu, 
nauorzysz guembokou raneu 
w ich gardua i jenzyk. 
Ty nie ksztautujesz, 
co trwa, nowe dajesz. 
Ze znaczen’ zwionzanych w jedno 
zuorzysz jedno. 
Z jednego zauorzysz nowe. 
Ty, co ben’dzie oczywiste 
zniszczysz i pokarzesz, 
co nie jest takie same. 
Nie ben’dzie poruwnan’ 
i nie ben’dzie wyliczania. 
Nie ben’dzie weseloncych sieu bez powodu 
i nie ben’dzie suowa martwego. 
Ty pouorzysz duonie na sercach, 
i ty z tych serc wydusisz jednostki. 
Niech nieistniejou, 
niech tonou w bulu, 
niech zniknou jakby nic nie byuo. 
Przyruwnuj ich do mauych i nicos’ci. 
Przykazuj siuou ich obcos’c’. 
Niech dzwoni twoja bron’ na ich szyjach. 
Niech guowy stukajou o bruki, 
i niech nikt nie zna ich ostatniej mys’li. 
Poruszaj sieu, niszczonc, 
i nie ben’dzie prawdy 
bez pouorzenia kresu ich istnieniu. 
Pouurz to, czego nie wiesz, 
pouurz ich guoweu, ich twarze 
i depcz po ich duszach. 
Niech ciebie fascynujou kamienie, 
niech gniotou ich muzgi 
i niech ich czaszki penkajou. 
Nie ben’dzie nic ciebie przyciongac’ 
i nie ben’dzie nic ciebie pragnon’c’. 
Wybierzesz drogeu, 
gdzie bogactwo i gdzie zmenczenie. 
Ty rozwiejesz ich cierpienia 
aby dac’ cierpienia sto 
i tysionce razy silniejsze. 
Cierpienia i bule potenrzne, 
jak tysionc ich najpotenrzniejszych mys’li. 
Niech mierzou i liczou, 
i bendou widziec’ swoje buendy. 
Niech zdobiou ich guowy cmentarz nieistnienia, 
niech guud ich ben’dzie wieczny 
a ciaua zmenczone. 
Wszystko mylic’ ben’dzie im sieu w guowie, 
i co tobie genialnie proste… 
Zawsze tajemnicou kuszoncou ich rozuorzysz mys’li, 
zuamiesz ich rence, 
jak powietrze 
przebije ich gardua twoja wuucznia. 
Oprzesz swoje stopy 
na ich martwych uszach i oczach, 
oprzesz swoje kroki na trudnych mys’lach. 
Suowem ich pouorzono koniec istnieniu. 
Kuadziono na nich pokuady z ziemi i gruzu, 
pouorzono, aby sieu dusili. 
Pouorzono ognie w ich oczach, 
aby nie trwauo ich jasne spojrzenie. 
Ciebie bierzemy w rence 
i posyuamy miendzy ich twarze. 
Nauorzono na ciebie rence 
i kuadziono w twoje zasiengi bron’, 
jakiej nie obejrzy nikt przed tobou 
ani nikt po tobie. 
Dobur byu nadany, 
dobur ben’dzie uaskou. 
Tobie dajemy siueu i mys’l. 
Tobie dajemy koleje rozbicia,
tobie podniesiemy pod oczy s’wiaty 
na co nie ben’dzie wiedzy, 
i na co nie trwanie i nie tworzenie. 
A karzde zapytanie i jego poczontek 
nie ben’dzie istniau. 
Dla ciebie to 
i tylko dla ciebie. 
Niech sieu stanie.

Mendrzec

Kto dzis’ sieu budzi, 
widzonc drogeu swojou. 
Kto cierpi, 
rze nie wie i rze buondzi. 
Ty powstan’ do dawnych ksiong, 
do suon’c i jasnos’ci. 
Rozsun’ niewiedzeu 
i okryj swoje suowo mondros’ciou. 
Naucz sieu, 
jak nie wuasnou renkou zadac’ cierpienie. 
Tak prowadz’ mys’li i kroki, 
aby nie, nic co istniec’ morze, 
nie ukryuo przed tobou swego znaczenia. 
Dajemy ci siueu wienkszou nirz ziemskie rozkosze. 
Pilnuj i dbaj, co twoje. 
Niech ogarnia s’wiaty i dziauania, 
kieruje obrotami. 
Ty jestes’, i tylko Ty.

Ty jestes’ ten, 
co rozsunie to, co zakrywa ich oczy. 
Ty ukarzesz im, jak sou mali, 
ty ukarzesz, rze ich nie ma. 
Martwymi sieu stali, 
a mechanizmy, tak ich cieszonce, 
stworzyua renka ameryki. 
Uciekac’ bendou przed wiedzou, 
a twoja wiedza jedyna 
i jedyna prawdziwa. 
Nikt nie ucieknie, 
nikt nie zdoua. 
Kto ukryje sieu w ciemnos’ci, 
tego wytropiou twoje oczy 
i w ciemnos’c’ jeszcze wienkszou go wtuoczou. 
A ci, kturzy postradajou zmysuy 
dostanou swoje zmysuy z powrotem, 
tak aby widzieli wszystko dokuadnie. 
Aby widzieli nendzeu i guud, 
niebezpieczen’stwo i nieprawdeu. 
A gdy znajdzie sieu ktos’, 
kto uzna sieu za potenrznego, 
i takim ben’dzie, ten dojdzie sam do tego, 
do czego ty doszedues’. 
Otworzou sieu przed nim wrota piekieu,
 jak przed tobou sieu otwaruy, 
i jak otwaruy sieu przed tymi, 
co przed tobou byli. 
A kto nie widzi, 
ten nie jest godzien kuonic’ sieu 
przed ogniem wiecznym. 
Kto puonon’c’ ben’dzie z powodu nies’wiadomos’ci, 
ten puonon’c’ ben’dzie straszniej, 
a w cierpieniu nie znajdzie nadziei. 
Ty otworzysz uszy swoim suuchaczom, 
guuchym, tak aby wiedzieli, 
rze ani guosy ich, 
ani guosy tych, kturych zawsze suyszeli, 
nie istniejou. 
A jes’li kturys’ z nich zatka uszy, 
albo krzyczec’ ben’dzie z cauych siuu,
temu rozkarzesz suyszec’ guosy, 
i guosy ben’dzie suyszau. 
A kto nie wierzy, 
ten mauy jest, jest mauy. 
Im kto mniejszy, 
tym duurzej smarzyu sieu ben’dzie 
we wuasnych mys’lach, 
bo uwierzyc’ ben’dzie musiau karzdy. 
Niesie sieu suowo twoje, 
niesie sieu suowo nasze. 
Z napien’c’ ty wyprowadzisz mys’l tuumu 
i mys’l nauczania. 
Rozbijesz ich mys’li, 
okarzesz, jak puytkie sou ich rozwarzania, 
cierpiec’ bendou i tarzac’ w ogniu, 
jak w twoich mys’lach do zabaw marionetki. 
Ty znasz i my znamy ich guosy 
i ich spojrzenia. 
Karzdy z twoich uczniuw, 
karzdy z twoich miliarduw, 
nie zostanie nic, co zamkniente. 
Ty jestes’ jako woda, co orzywia. 
Orzywia cierpienie i jego duszeu. 
Co to czuowiek, 
ty wnosisz w ich dusze, 
ty wnosisz w ich serca. 
Co do ojczyzny niedoli nie trafi, 
ty im drogeu pokarzesz, 
ty im pozwolisz mys’lec’. 
A gdy nie dosiengnie twojego szczytu, 
nie od ciebie tam trafi. 
Karzdego jego drogou, 
karzdego dla nich odpowiednim bulem. 
Bez bulu nie przejdzie nikt, 
nikt, kogo nie zmiarzdrzy bul wienkszy. 
Tobie prawdy, bez udawania 
ty ben’dziesz im wskazywau koniec i poczontek, 
duu i gureu. 
Jes’li ty nie ben’dziesz rozjas’niau i uczulau, 
jes’li nie skroisz im duszy, 
nie ben’dzie dla nich drogi. 
Kroki w dzien’ i kroki w nocy 
zuorzou sieu w twoje s’wiaty 
i w twoje duonie. 
Ile potrzeba, by dosieugnon’c’ swego oblicza. 
Ile spojrzen’ w ziemieu i batuw. 
Nie wolno ci zwontpic’, 
ty co na rumaku silnym sieu unosisz, 
nie wolno zawracac’, jes’lis’ suaby. 
Pamientaj, kierunek jasno ci ben’dzie dany, 
ale tylko gdy kuaniac’ nie ben’dziesz pytajonc. 
Na gury spujrz i na kajdany, na chorobeu duszy. 
Tylko kto chory, morze byc’ uleczony. 
Na mauych i guupich nie patrz, 
graj, by nie wiedzieli jak nisko sou, 
i jak uboga ich ziemia. 
Dobur suuw i gestuw, 
dobur znaczen’ i towarzyszy… 
ty orlim spojrzeniem spokojnym oceniajonc, 
i ty unos’ cierpienia, 
naprzeciw cierpien’ s’wiata. 
A kto w dal spojrzy, 
temu ben’dzie dane ujrzec’ promien’ suon’ca… 
Kto szauem szczerozuotym wybucha, 
temu gniew jego odnalez’c’ drogeu pomorze, 
i pomorze wiencej zdobyc’, 
nirz w jego cierpieniu mys’li zdouac’ sieu moguo. 
Ty nie spoglondasz na kroki potykajoncych sieu,
 ale na tych co idou drogou prostou, 
jako sou prowadzeni… 
Niech podniosou pien’s’ci posuowie 
i niech krzyknou, gdy zajdzie taka potrzeba. 
Unies’c’ s’wiat z guembi 
i w cierpienie oczyszczajonce zmienic’ ich cierpienie, 
w bul, ktury wyzwala, bul karzdy. 
Niech cierpiou niewierni. 
O naiwni! 
oni mys’lou, rze ucieknou przed twoim wzrokiem. 
Oni szeptajou miendzy sobou i kierujou spiski. 
A ty jasno widzisz ich zamiary. 
Tak, oni bendou zniszczeni. 
Zdoben’dziesz wiedzeu, 
jak z czuowieka buazna zrobic’ i zwierza, 
zdoben’dziesz jak przyjaciuu przeciw sobie stawiac’. 
Ty jeden wiedziau ben’dziesz jak wybuchy kontrolowac’, 
zmysuy i rzywiouy ujarzmiac’. 
Przejdziesz przez krainy piekieu. 
Tam w karzdym twoim suowie znajdou buendy i fausz, 
a ty jasno spojrzysz w ich oczy 
i wiedziau ben’dziesz, rze to oni buondzou i kuamiou. 
A takich jak ty, prubowanych, 
setki bendou i tysionce, 
ale tylko ty, ktury jestes’ mendrcem, 
przejdziesz pruby piekieu szczen’s’liwie. 
Ciebie zwac’ bendou szalen’cem 
i wrzucou do lochuw, 
ale ty, praw swoich pewien, 
widziec’ przed sobou ben’dziesz jasne obrazy, 
arz przyjdzie zbawienie. 
Ale uwarzaj, 
i niech uwarzajou ci, kturzy nie byli naznaczeni, 
a tylko z mauos’ci swej prubujou…
Tobie terz przyjdou do guowy te pytania. 
Ale, posiadajonc jasnou odpowiedz’, 
nie wobec ludzi, 
ty wiesz, rze nikt, kto kuamac’ potrafi, ciebie nie okuamie. 
I nikt nie wruci twojego istnienia 
do stanu przed zmianou. 
Gdy dostaues’ Imieu, i pokuon oddaues’, 
nie zmienisz jurz pana. 
Wez’ powietrze w puuca i ciesz sieu powietrzem. 
Wez’ w rence gars’ci ziemi i ukochaj jou. 
Ty, ktury s’wienty wydasz sieu innym, 
jasno okres’lisz swou drogeu. 
A oni, oni niech milczou na zawsze. 
W twoim spojrzeniu ben’dzie tyle koloruw, 
ile koloruw istnieje, nie mniej i nie wiencej. 
W twoim suuchu znajdzie sieu nie mniej 
i nie wiencej dz’wienkuw, ile ma swoje trwanie. 
A kiedy zadac’ pytanie im przyjdzie na mys’l, 
to nawet zaskoczonemu 
nic nie odbierze ci twej znajomos’ci rzeczy. 
Nie wolno ci zwontpic’ 
czy pos’rud wroguw, czy przyjaciuu. 
Nie wolno ci patrzec’ na to, co nie istnieje, 
ani na to, co istnieje zbytnio. 
Zmenczeniem i pracou tam sieu znajdziesz, 
gdzie nikt nie szukau nawet. 
Gdzie niezrozumienie ws’rud tuumu powszechne, 
ale gdzie tuumu nie najdzie, 
gdzie na pytania przyniosou takie znaczenia, 
jakich nikt nie dotknie rozumem, 
kto nie wybrany. 
Ty zmarszczeniem czoua, 
jak przy kopaniu skauy, 
kruszeniu w tunel i niesieniu s’wiatua… 
znajdziesz diety i samotnos’ci, 
gry dla ducha potrzebne i wiele zagadek. 
Ale, prowadzony znajomou renkou, 
zdoben’dziesz i pojmiesz. 
Ponad rozum s’wiat jest, 
i ponad rozum jego istota. 
A kto nie wierzy, niech kona. 
Niech ginie i cierpi wiecznie, 
a pamien’c’ o nim 
jeszcze przed narodzeniem niech zaginie. 
Jes’li ujrzysz sieu po drugiej stronie, 
pos’rud tych, co niewierni, 
i co ocean na guembokos’c’ fali pojon’c’ potrafiou… 
Biada… 
Jes’li rence, kturymi pracujesz 
nie tobie bendou suurzyc’, 
niech zginie twoja istota i twoje rence. 
Jes’li jenzyk twuj muwi nie to, 
co twoje i nie to co ojcuw twoich, 
niech zmarnieje jenzyk twuj i twa osoba. 
Jes’li dusza twoja jurz nie niesie ciebie przez s’wiaty, 
a tylko drepcze s’lepa, 
znaczy, rze nie masz duszy, 
i nie ma co ginon’c’, znaczy rze ciebie nie ma. 
Kto prawdy wyjawi, 
w tysioncznych potach zdobyte, 
kto przejmie wiedzeu, 
kto skuoni sieu przed Ksiengami, 
ten dalej zajdzie, i tylko ten. 
Ale kto fauszywy, 
ten skon’czy okropnie. 
A miareu dostaniesz nie od nas, 
a bezpos’rednio. 
Kto stawia pytania, niech milknie i czeka. 
Komu dane, 
dane temu. 
Jes’li przyjdzie twoja godzina, 
abys’ w chwale niusuu swe oczy, 
i abys’ bez zmrurzenia patrzyu nimi w najjas’niejsze suon’ca, 
jako jedyny widzonc je, 
i nie cierpionc przez to, 
wtedy dostaniesz odpowiedz’. 
Ale dzis’ wiedz tyle, 
rze nie ma innej drogi dla tych, 
co drogeu wybrali. 
Jes’li zmienisz, ben’dzie to tylko zakrent, 
tylko inny krok na tej samej s’cierzce. 
Nie ma symboli, 
a kto symbole tropi, ten guupi, 
i ten cierpiec’ ben’dzie w czasie odpowiednim. 
Nie ma wyboru, wybur nie istnieje. 
Gdy obejrzysz sieu za plecy swoje, 
ben’dzie tam dzien’ wczorajszy. 
A dzien’ ten to tylko zuudzenie. 
A gdy wprzud spojrzysz, 
ben’dzie tam zuudzenie dnia nastempnego. 
Czego ty nie zrozumiesz, 
zrozumie syn twuj, 
ale sieu nie martw, 
jes’li tylko dane ci ben’dzie, 
przepustkeu otrzymasz. 
A na to ani syn twuj, 
ani wnuk nie odpowie. 
Ty pilnuj s’wientego ognia, 
ty strurzujesz nad s’wientou wodou. 
Twoje imiona gnierzdrzou sieu w sercach ludzi 
i na szczytach ich mys’li. 
Trwoga nie ogarnia cieu, 
gdy inni krzyczou z przerarzenia… 
Lecz jes’li udajesz… 
a nie morzna udawac’ przed nami, 
my wiemy wszystko. 
Jes’li usuuchasz i buendy naprawisz, 
obudzisz sieu o dzien’ starszy, 
a ben’dzie to dzien’ stracony. 
Kto rozpaliu ten ogien’. 
Ja nie wiem i wy nie wiecie. 
Ale my wiemy.

S’wienty

Czuowiek, 
ile koloruw mys’li 
dusi sieu w twojej guowie, 
ile pragnien’. 
Ci, co uniosou kurtyneu, 
albo s’lepi bendou, 
albo sami jurz zrozumieli. 
Zastanuw sieu i zapragnij, tego, 
czego najbardziej ci potrzeba. 
Ach, o ile bladziej kiedys’ mys’laues’, 
lecz nie patrz nigdy tu, 
gdzie dzis’ stoisz. 
Jestes’ prowadzony, 
i zawsze byues’. 
Ciesz sieu i skuadaj pokuony. 
Dzienkuj i okazuj swojou rados’c’. 
To, na co tyle czekaues’, 
stanie sieu twoim udziauem. 
A ile wiencej zobaczysz, 
tego nikt ci nie zabierze. 

W moim krulestwie nie napotkasz czuowieka 
(ktury nie kuamie). 
W moim krulestwie nie spotkasz zrozumienia 
(jes’li jestes’ szalony). 
W moim krulestwie istnieje tylko Bug, 
czarnoksienrznik. 
Kocham cieu, 
szatanie, 
przystajeu na twoje warunki. 
Oni nie majou nic czego ty bys’ nie miau, 
a ty posiadasz tysionc razy wiencej, nirz oni. 
Oni bendou patrzec’ na twoje rence i na twoje oczy, 
a twoje rence nie bendou drrzauy, 
a oczy twoje bendou spokojne. 
Sprubujou cieu uderzyc’ i nie trafiou, 
oceniou cieu, lecz oceniou cieu nietrafnie. 
Idz’ do nich i nie przekonuj, 
lecz daj przykuad. 
Oni pujdou za tobou, 
a ci co nie pujdou, 
zginou najokropniej. 
Ich marnos’c’ nie ben’dzie jurz nigdy przykuadem. 
Ty wez’miesz w rence narzen’dzia, 
i pokarzesz, jak sieu nimi posuugiwac’. 
Ty wuorzysz w ich usta suowa niezakuamane, 
takie kture sami by stworzyli, 
gdyby ich nie zaguuszano. 
Oni zwac’ cieu bendou ojcem, 
oni popatrzou z podziwem na twoje dzieua. 
Bendou zachwyceni stanem swoim 
i stanem s’wiata. 
Lecz nikt nie ben’dzie stau w miejscu, 
kiedy nie ben’dzie to potrzebne. 
Ani nikt nie pujdzie dalej, 
nirz pujs’c’ powinien. 
Karzdy z nich ben’dzie sondziuu, 
nikt nie narzuci drugiemu swojego zdania. 
Oni bendou wolni, 
gesty ich bendou tan’cem, 
tan’cem rados’ci istnienia. 
Doros’li uczyc’ bendou dzieci, 
tak jakby uczyu je Najwyrzszy bezpos’rednio, 
a rzadne ich suowo nie ben’dzie 
zmierzac’ do innego nirz on, celu. 
A kiedy kto zwontpi, 
to sprawdzou rzetelnie jego mys’li, 
a on jeszcze przedtem sam ben’dzie 
chciau ich sprawdzenia. 
Nieobcionrzeni wczes’niejszymi sondami, 
oni suusznie rozstrzygnou, 
a nikt w swojou stroneu suowa nie pociongnie. 
Stujcie, bo chwila ta dopiero nadejdzie, 
a gdy nadejdzie,
 zapomnijcie co do was muwiono dawniej. 
Wtedy karzdy, 
jak w wielkiej s’wiontyni, 
cel swuj ben’dzie miau i zadanie. 
Spujrz za siebie i przed siebie, 
i ocen’, czy mocno stoisz, 
czy twoje pytania sou godne ciebie. 
Ty obejmiesz wzrokiem to co pod tobou, 
i zaznasz litos’ci wobec tego 
co pozostawiues’ przy rzyciu, 
lecz nie wobec tego, co zniszczyues’. 
Uwarzaj, po stokroc’ uwarzaj, 
wielu z nich ben’dzie prubowac’ cieu przechytrzyc’. 
Dopilnuj by nikomu to sieu nie udauo, 
ale by nikt czysty nie doznau uszczerbku. 
Oni bendou zadawac’ pytania tobie i tym, 
co pujdou za tobou. 
Ty, kiedy ben’dzie to potrzebne, 
przekarzesz im nowineu. 
A w tym co powiesz, nie ben’dzie buendu. 
Przys’lou ci szatanuw i poplonczou ci jenzyk. 
Odejdz’ wtedy, nabierz i wypus’c’ powietrze. 
Lecz oni bendou starac’ sieu 
nie pozwolic’ ci oddalic’ sieu nawet na krok. 
Pamientaj, nigdy ich nie lekcewarz. 
Oni bendou okuamywac’ cieu, 
rze jestes’ sam, ale to nie prawda. 
Oni nadadzou znaczenie temu, 
co to samotnos’c’. 
Nie wierz temu i nie uwierz nigdy. 
Popatrz na nich spokojnie, 
nawet gdy w uan’cuchach, 
i us’miechnij sieu do siebie. 
Malutcy rzucou ci swe ciaua pod nogi, 
abys’ sieu przewruciuu. 
Oni bendou utrudniac’ twoje ruchy 
i pluc’ za twoimi plecami. 
Nie trac’ wiary, 
zostanou przy tobie, 
co idou tam gdzie ty. 
Bo inna droga prowadzi do zaguady. 
Spujrz na tych, co sieu s’miejou. 
Oni nie wiedzou. 
Oni mys’lou, 
rze zostauo im objawione, 
i rze nic innego nie morzna pamientac’. 
O, guupcy. 
Oni nie patrzou na boki, 
oni widzou tylko siebie. 
Wszyscy sobie podobni, 
tak uatwo dali sieu okuamac’. 
Oni zginou z us’miechem na ustach. 
Ty z nimi nigdy nie znajdziesz porozumienia. 
Ich nie da sieu uleczyc’, 
najwienksi jurz prubowali. 
Ich rados’c’ jest udawana, 
ich rzycia sou skalane. 
Lecz oni o tym nie wiedzou. 
Ich uszy przykryto szklanou zasuonou, 
tak, rze nic nie sou w stanie usuyszec’. 
Ich oczy zakryto czarnym suknem, 
aby nie widzieli. 
A oni mys’lou, 
rze to co suyszou i widzou jest prawdziwe. 
A to nie jest prawda. 
Ben’dziesz cierpiau, 
nie inaczej, 
lecz to jedyny sposub, 
jes’li nie chcesz byc’ oszukany. 
Pamientaj, rze oni wszyscy zostanou zguadzeni 
w sposub okropny, 
a twoje cierpienie ben’dzie niczym, 
w poruwnaniu z ich cierpieniem. 
Jes’li przyjdzie ci do guowy mys’l inna, 
popatrz dalej. 
Ich obietnice sou fauszywe, 
a mys’li nieszczere. 
Oni chcou pociongnon’c’ cieu za sobou w duu. 
Straszne, ach straszne czekajou tam menki! 
Oni zauorzou na twojou szyjeu, 
twoje stopy, 
duonie i na twojou duszeu stalowe obrencze. 
I nawet kiedy ben’dziesz tak daleko, 
rze nikt cieu nie zobaczy, 
ani nikt nie usuyszy twojego guosu, 
wtedy nadal ben’dziesz czuu ucisk. 
Ty i twoje wyobrarzenia. 
Dopuki sieu nie wyzwolisz, 
nic nie ben’dziecie warci. 
Tym kturzy mys’lou 
rze majou odpowiedz’ odpowiem, 
rze jej nie majou. 
Z karzdej trzciny wydoben’dziesz, 
jes’li jestes’ gotuw. 
Niech sieu niosou dz’wienki, 
albowiem twoja ben’dzie ziemia. 
Zuorzou ci pokuon 
i dusze swoje, 
a ty ben’dziesz ich widziau. 
A kto nie pokuoni sieu przed tobou, 
o nim morzesz zapomniec’, 
jego nigdy nie byuo. 
Zgniec’ kamien’ w duoni, 
niech wiedzou co sieu stanie z niewiernymi, 
i niech wiedzou, 
rze ich ben’dziesz broniuu. 
Zwierzenta zobaczou cieu i aniouy, 
i bendou tan’czyc’ przed tobou. 
Ogrzejesz ich swoim ogniem 
i nauczysz ich jenzyka. 
W twoich suowach jest prawda o ich duszach, 
o ich poczontkach i o tym, dokond idou. 
Z twojej mondros’ci czerpac’ bendou pokolenia, 
z twojej mys’li wybudujou miasto. 
Drzewa bendou szumiec’ w houdzie Tobie, 
a gwiazdy twoim rytmem bendou kronrzyc’. 
Kto przyjdzie z pytaniem, 
temu pokarzesz, rze nie byuo pytania, 
jes’li istnieje. 
Kto oglonda sieu za siebie, 
temu przypomnisz, 
co istotne, 
kto patrzy wysoko, 
temu ukarzesz, co ukazac’ mu potrzeba. 
I osondzisz s’wiaty, 
i nie ben’dzie nikogo, 
kto cieu nie ben’dzie miuowau. 
Dasz im ogien’ i uleczysz im rence. 
Ich dzieciom dasz ubrania i porzywienie,
a twoje dzieci bendou pos’rud nich, 
pienkne i zdrowe. 
Nie ben’dzie nic udawac’, 
ani nikt, 
wszystko ukarze sieu w swojej postaci. 
Ci, kturzy odchodzou, 
odchodzou z jasnymi umysuami, 
i bez wyrzutuw, 
a ci co przyjdou, 
nie znajdou w sobie zwontpienia. 
Ty nadasz im znaczenie, 
objas’nisz i przekarzesz to, co istnieje. 
W spokoju i wolnos’ci 
patrzec’ bendou na siebie i s’piewac’. 
Rozejrzou sieu i zobaczou zielone ogrody 
i czyste powietrze. 
Karzdy w swojej przestrzeni, 
wielbioncy i wielbiony. 
Nie skruszy ich stal ani intryga. 
Lecz strzerzcie sieu! 
Jeszcze was nie ma. 

Mesjasz

Szatan wcieli sieu w twoje oblicze.
Kiedy zas’niesz,
on cieu obudzi,
a kiedy ben’dziesz mys’lau, 
on sprubuje cieu us’pic’. 
Nie znajdziesz chwili wytchnienia,
nie znajdziesz nikogo,
kto mu nie suurzy.
On przekren’ci twojou guoweu,
on zacis’nie twoje zemby.
A ile razy ty uwierzysz,
on ukarze ci, rze sieu mylisz.
A kiedy przestaniesz,
i postanowisz nie ufac’, 
on ben’dzie cieu kusiuu, 
rzebys’ jasno zobaczyu, 
ile tracisz. 
Nie morzna rzyc’ wiecznie i na ziemi,
nie morzna miec’ obu rzeczy. 

On ranny powstau i rzyje,
otrzonsnou sieu i zobaczyu.
Przygarnou swoich bliskich 
a odepchnou dalekich. 
A kto sieu miau cieszyc’, 
ten sieu smuciuu, 
a kto puakau, ten otaruu oczy. 
Nie ben’dziesz wiencej udawau przed sobou. 
A kiedy czas zauorzyc’ maskeu,
zauurz maskeu i twurz teatr, 
twurz kosmos. 
Wielki czuowiek nie zapomni, 
on ben’dzie walczyu i zadawau pytania. 
Lecz nikt kto weduug reguu dziaua… 
A kto mauy, 
niech przynajmniej nie pomaga, 
niech sieu cieszy z tego co przyjou. 
Kto tworzy, 
kto pyta, 
kto kocha jak bogowie, 
tych nie morzna kupic’. 
Gdy spotkasz twardszego od siebie, 
co cieu wys’mieje, 
wiedz rze wszystko idzie swoim tokiem. 
A kiedy sieu pomylisz, 
to terz tak miauo byc’. 
Lecz nie zwalnia cieu to od odpowiedzialnos’ci, 
ty odpowiesz za swoje 
i nie za swoje, 
jes’li wez’miesz ponad to, 
co w twoich renkach ulepione. 
Nie miej zwontpienia 
i nie siej zwontpienia. 
Czy ktos’ cieu oszukuje? 
Tego nie ben’dziesz wiedziau. 
Czy ktos’ prowadzi cieu, 
czy jest ktos’ nad tobou… 
Zobacz, jak przyjemnie mieszkac’ pod dachem, 
gdzie na s’cianie outarz… 
Tylko kto wielki, 
stanie w swoich jenzykach, 
wielki ben’dzie uwielbiony. 
A kiedy okarze sieu jedyny, 
ben’dzie cel u stup jego. 
A kiedy ben’dzie wielu takich, 
pod wzrokiem ojca, 
wtedy terz ben’dzie cel u stup jego. 
Ale powstrzymaj, 
kiedy niepotrzebne,
twoje cierpienia. 
Gdy nie czas, nie rozum… 
nie prubuj daremnie, 
nie kuam wobec tych, 
kturzy widzou. 
Rozdano nadziejeu 
i rozdano zapomnienie. 
Zebrano ludzi wiernych i twardych. 
Ale kto wielki, 
ten sieu nie posila. 
Muw wszystkim, 
a posuucha jeden. 
Muw dzis’, 
posuuchajou jutro, 
nie wiedzonc nawet czemu idou. 
Podniesie sieu wiejski s’piewak, 
i obudzi twojou duszeu, 
podniesie twoje powieki. 
Spojrzysz wokuu, 
zobaczysz gury, przestrzenie… 
A s’wiaty stanou przed tobou. 
Ben’dziesz miau osond suuszny, 
jak miaues’ jurz. 
Lecz nie tu ben’dzie twuj kres. 
Pamientaj, po porarzce stajesz sieu, 
i nie ma nauczycieli. 
Nie mudl sieu, 
samo przyjdzie, 
jak zbudowano. 
A kiedy spojrzysz przed siebie 
i nic nie zobaczysz, 
znajdz’ ideeu. 
Ale pamientaj, 
kto wielki – ty jestes’. 
Nikt nie da ci peunej odpowiedzi. 
Pamientaj, byli przed tobou i bendou, 
niech nie rzonda wiencej, nirz morze, 
niech nie lekcewarzy. 
Nigdy nie zrozumiesz. 
Istnienie, nie ma nic wiencej. 
Odpen’dz’ mys’li, nie ma smutku. 
Odpen’dz’ braci i stan’ prosto, 
uuurz mys’li. 
Oddychaj, ty oddychasz. 
Spojrzou na ciebie, 
swoje powiedzou. 
S’lepi powturzou, 
co im powiedziano, 
muodzi s’wierzo lecz skrajnie, 
starcy mondrze, 
lecz na przedsionku s’mierci. 
Odnajdz’ kierunek, 
odkryj s’wiat. 
Co dotkniesz, 
jurz nie ben’dzie takie samo. 
Usuyszysz s’piewy, 
zobaczysz greu, 
co ben’dzie prawdziwa. 
Wszystko co powiesz, 
ben’dzie twoje, 
i nie powturzysz co czyje. 
Rzucisz nasiona i wyrosnou ros’liny zielone, 
rzucisz mys’li i obudzou sieu. 
Ty, spos’rud kturych jestes’, 
ty, jak inni, jak inni s’wienty. 
Odnajdou dzienki tobie, 
lecz pamientaj, 
rze nic tylko przez ciebie sieu nie dziauo. 
Spojrzysz przed siebie i spojrzysz za siebie. 
A tam jurz ben’dzie. 
Raduj sieu, kiedy na to chwila, 
i smuc’, gdy czasy takie przyjdou. 
Ale nie znajduj wytuumaczenia! 
Jes’li morzesz cos’ zrobic’, 
to ci ben’dzie nagrodzone. 
Klaskaj w duonie i rozjas’niaj mys’li. 
Roztocz spojrzenie, 
niech s’wiat ben’dzie widziany. 
Roztopi sieu, gdzie cieplej ben’dzie, 
i skruszy, gdzie zbyt sucho. 
Tam sieu dzieje, 
tam tworzenie i niszczenie, 
tam sou, i nie ma. 
Gdy pokarzou ci ruwnych. 
Odpowiedz rze ruwni i nieruwni sou, 
gdy patrzy czuowiek. 
Gdy znajdou przed tobou odpowiedz’ 
i przyniosou twarze radosne, 
nie odbieraj bez potrzeby, 
morze gdzies’ idou. 
Ale gdy spoglonda czuowiek, 
nie ujrzy, co istnieje. 
Nie opieraj sieu 
i nie daj opierac’ sieu na zasadzie. 
Co wez’miesz w rence, 
to z ronk wypus’cisz. 
Gdy jest miejsce 
i gdy jest nadzieja, tam idz’. 
Zadawaj pytania, 
lecz nie by ukazac’ maskeu, zadawaj… 
Gdy przyjdzie cierpienie wielkie, 
wtedy morzesz oszukiwac’, 
jes’li jestes’ czuowiekiem. 
A gdy przyjdzie potrzeba suuszna, 
idz’ do korzeni, 
i nigdy wiencej. 
Niepokorny, 
duszy nie daje sieu za zasuugi. 
Niepokorny.


[maska III]